Z polonezem czas skończyć

IMG_1343

Śledząc sytuację na rynku youngtimerów, czyli aut aspirujących do kategorii zabytkowych (czyt. wszelkiego gruzu na kołach), trudno nie zauważyć niemalże lawinowego wzrostu cen Polskich aut. I o ile nie ma nic dziwnego w tym, że za auta prawdziwie historyczne, takie jak Warszawy, Syreny albo wczesne Fiaty 125p trzeba dziś zapłacić krocie, fakt, że w ogłoszeniach pojawia się coraz więcej Polonezów kosztujących przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych powoduje u mnie mimowolne uniesienie brwi. Kto i dlaczego płaci tyle za Polonezy?

IMG_5586

Uważam, że odpowiedź na powyższe pytania jest zadziwiająco prosta – Polonezy kupują ludzie, których wczesne dzieciństwo przypadało na okres, gdy na polskich drogach te auta były wszędzie. Każdy miał w swoim otoczeniu kogoś kto jeździł takim samochodem – rodzica, dziadków, może wujka. W związku z tym, po latach spędzonych na tylnym siedzeniu takiego pojazdu, wielu ma ochotę zasiąść też za jego kierownicą, nawet jeżeli trzeba w tym celu sięgnąć nieco głębiej do portfela. Ale czy warto?
Nie będę Państwa trzymał w niepewności. Nie, stanowczo nie warto. Zdejmijmy na chwilę okulary zabarwione przyjemnym różem nostalgii i spójrzmy na sprawę w sposób obiektywny – Polonez to straszny złom. Nie ma tu żadnego “ale”. Jest to samochód na wskroś fatalny.

IMG_5030

Niestety, nie uda mi się w niniejszym artykule opisać wszystkich mankamentów Poloneza – zwyczajnie zabrakłoby na to miejsca, nie tylko w tym eseju, ale i na całej stronie internetowej, którą właśnie Państwo wyświetlacie. Wyliczanie tych najważniejszych problemów warto zacząć natomiast od serca pojazdu, czyli jednostek napędowych. Najpopularniejszymi silnikami przez cały okres produkcji Poloneza (1978-2002) były, odziedziczone po przedpotopowych Fiatach 1300/1500 oraz naszym 125p jednostki OHV o pojemnościach 1.3, 1.5 a później również 1.6 litra, żartobliwie zwane czasem “rozrzutnikami panewek”. Silniki te, choć do czasów Poloneza nieco zmodernizowane, były przestarzałe już w latach 70tych XX wieku. Fakt, że były one głównym źródłem napędu najbardziej nowoczesnego z Polskich aut aż do końca jego produkcji woła o pomstę do nieba. Były nietrwałe, paliwożerne, generowały niską moc, a do tego wibrowały bardziej niż niejeden młot pneumatyczny. Poza “rozrzutnikami”, w różnych okresach pod maskę Poloneza drogę znalazło też kilka innych jednostek napędowych, w tym: świetne dwulitrowce Fiata (nie do zdobycia), całkiem niezły 2.0 Forda (również nie do zdobycia), a od lat 90tych bardzo trwałe (oraz równie głośne i powolne) diesle 1.9 koncernu PSA oraz nowoczesny silnik 1.4 Rovera, który zdolnością do gotowania się potrafił zawstydzić każdy czajnik. Trudno więc wskazać, który z dostępnych silników byłby dobrym wyborem.

IMG_3476

Podobnie beznadziejna sytuacja jest z zawieszeniem samochodu. Inżynierowie FSO dołożyli, jak sądzę, wszelkich starań, aby podczas pokonywania nierówności zawieszenie było twarde jak skała i wywoływało nieprzyjemne podskakiwanie karoserii, a w zakrętach było tak miękkie i bujające, że pokonując łuki auto podpiera się klamkami. Jeżeli zamysłem projektu było stworzenie najgorzej prowadzącego się auta wszechczasów, to w mojej ocenie założenia te udało się wypełnić w naprawdę wysokim stopniu – Polonez prowadzi się mniej sportowo niż duże busy. Należy tu zastrzec, że w latach 90tych przeprowadzono drobną modernizację zawieszenia pojazdu – poszerzono rozstaw kół w celu poprawienia stabilności i innych właściwości jezdnych. Czy to coś faktycznie zmienia? Nieszczególnie.

IMG_1918

Wnętrze Poloneza jest przez wielu uważane za jego najlepszą stronę. Projekt pierwotnej deski rozdzielczej wyszedł spod ręki inżyniera Zbigniewa Watsona i pod koniec lat siedemdziesiątych naprawdę mógł się podobać. Niestety, stylistyka z tamtego okresu szybko się starzała, a modernizacje przeprowadzane przez FSO doprowadziły do wypełnienia konsoli środkowej brzydkimi, plastikowymi zaślepkami, po tym jak przyciski, które znajdowały się tam wcześniej przeniesiono w okolice kierownicy. Nowy projekt deski przyniósł gruntowny facelift pojazdu przeprowadzony przez Daewoo w roku 1997. Niestety, ta, choć była nowoczesna pod względem stylistycznym, odstraszała niskiej kategorii materiałami. W środku Poloneza przewidziano pięć, nieco ciasnych jak na dzisiejsze czasy miejsc siedzących. Wśród nich szczególnie kuriozalna jest przestrzeń przewidziana dla kierowcy. Projektanci pojazdu musieli zakładać, że auta te prowadzone będą głównie przez szympansy. Trudno inaczej wyjaśnić fakt, że osoba, która chce wygodnie zasiąść na miejscu szofera musi mieć bardzo krótkie nogi oraz niezwykle długie ręce. Wszyscy kierowcy o nieco bardziej standardowych proporcjach skazani są na jazdę z kolanami pod brodą i w pełni wyprostowanymi ramionami.

IMG_1909

Na koniec pozostawiłem sobie opisanie karoserii Poloneza. Auto oferowane było głównie jako pięciodrzwiowy hatchback, na podstawie którego skonstruowane zostały później: “Truck” czyli półciężarówka; “Atu” czyli sedan oraz “Kombi” czyli kombi. Wersje krótkoseryjne pozwoliłem sobie pominąć, choć było ich multum. W latach 70tych XX wieku hatchbacki stawały się bardzo modne ze względu na wysoką praktyczność, wybór tego typu nadwozia był więc trafem w dziesiątkę. No, prawie. W Polonezach pierwszej serii konstruktorzy nie przewidzieli możliwości składania tylnej kanapy, co spowodowało konsternację oraz zawód wśród wielu nabywców, szczególnie na rynkach zachodnich, gdzie była to funkcjonalność uważana za cechę podstawową hatchbacka. Z wyglądu Polonez może się podobać, ostatecznie przecież każda potwora znajdzie swego amatora. Wizualnie do fanów motoryzacji szczególnie przemawiają auta starsze i za nie również trzeba będzie zapłacić najwięcej. Wprowadzone dużo później modele Atu i Kombi nie przejawiają póki co większej wartości kolekcjonerskiej, choć podaż tych drugich jest już obecnie dość niska. Zdecydowanie najłatwiej jest znaleźć wyprodukowane w latach 90tych i dwutysięcznych pięciodrzwiowe modele Caro i Caro Plus.

IMG_1895

Podsumowując, od Poloneza należy trzymać się jak najdalej. Jest to auto niezwykle siermiężne, praktycznie pozbawione zalet, a do tego coraz droższe w zakupie. Patrząc na ten samochód obiektywnie, naprawdę trudno w nim jakąkolwiek cechę dla której wart byłby rozważenia w dzisiejszych czasach. Natomiast, jeżeli są Państwo na tyle zdeterminowani do zakupu „poldolota”, że nie udało mi się Państwa zniechęcić, to jest to prawdopodobnie ostatni gwizdek aby zrobić to we w miarę rozsądnej cenie. Warto rozejrzeć się za autem w jak najlepszym stanie blacharskim, gdyż ze względu na stosunkowo dobrą dostępność części problemy mechaniczne zwykle nie uderzają zbyt mocno po kieszeni. I kto wie, może wbrew wszystkiemu będziecie Państwo zadowoleni z zakupu, tak jak ja, gdy kupiłem swojego.

IMG_1901

Moda na małe

IMG_20160919_181307_crop

Historia powiązań włoskiej marki Fiat z Polską sięga czasów przedwojennych. Już od 1931 roku hale warszawskich Państwowych Zakładów Inżynierii opuszczały Polskie Fiaty – początkowo produkowano tam niewielki model 508, później ochrzczony Junakiem, do którego z czasem dołączył większy i dostojniejszy 518 Mazur, a także różne warianty lekkich ciężarówek. Kto wie, czy gdyby na przeszkodzie rozwoju rynku motoryzacyjnego w Polsce nie stanął wybuch II wojny światowej, nie wspominalibyśmy właśnie niepozornej pięćset ósemki, jako auta które zmotoryzowało nasz kraj.

IMG_1464

Ta dawna współpraca była zapewne nie bez znaczenia, kiedy to w latach 60 XX wieku, ówczesnym władzom PRL przyszło spojrzeć na zachód w poszukiwaniu nowoczesnych technologii motoryzacyjnych. Odnowione więzy Fiata z Polską okazały się owocne. Począwszy od roku 1967, na ulicach polskich miast zaczęły pojawiać się nowe, powojenne Polskie Fiaty. Jednym z najistotniejszych dla naszego krajobrazu motoryzacyjnego skutków powyższej kooperacji było, w 1973 roku, wprowadzenie na nasz rynek Polskiego Fiata 126p. Ten mały, nieco pocieszny samochodzik, z jednej strony będący niegdyś obiektem westchnień spragnionych mobilności, a z drugiej przedmiotem licznych kąśliwych żartów, przeżywa obecnie drugą młodość. Maluchy coraz częściej lądują w rękach osób młodych, którym nierzadko nie dane było zasmakować niedoli wielosetkilometrowych wypraw rodzinnych autem, którego kubatura wnętrza zdaje się być bliższa pudełku na buty, niż nowoczesnemu rodzinnemu kombi. Można powiedzieć, że w dzisiejszych czasach stary dobry Maluch stał się, o zgrozo, modny.

IMG_1784

Trudno się jednak dziwić takiemu stanowi rzeczy. Jako „klasyk”, Polski Fiat 126p oferuje znacznie więcej niż tylko nostalgię i sympatyczny „pyszczek”. Dzięki wysokiej liczbie wyprodukowanych egzemplarzy, podaż samochodów na rynku wtórnym jest wysoka. Problemów może nastręczyć jedynie znalezienie okazów z pierwszych lat produkcji. Wyjątkowo przyjazny jest również rynek elementów zamiennych. Ironia losu sprawiła, że podczas gdy w czasach świetności Fiacika ciągłe niedobory części uprzykrzały jego użytkowanie – dziś, ponad 20 lat po zakończeniu produkcji auta, dostać można praktycznie wszystko i to zazwyczaj w przystępnych cenach. Należy jednak pamiętać, że jakość wykonania wielu współczesnych zamienników pozostawia sporo do życzenia. Pomimo tego, Fiat 126p jest prawdopodobnie najtańszym i najłatwiejszym w utrzymaniu „klasykiem” w warunkach naszego kraju. Dzięki swojej nadzwyczajnej prostocie stanowi on także świetny wstęp do nauki mechaniki; naprawdę trudno o samochód, który będzie bardziej przystępny dla nowicjuszy w sztukach kręcenia kluczami.

IMG_20190907_123916

Wrażenia z jazdy, których dostarcza Fiat 126p trudno porównać do czegokolwiek innego. Konia z rzędem temu, kto prowadząc ten samochód po raz pierwszy, nie wystraszy się podczas podjętej próby hamowania. Ale to nie wszystko; na nieoswojonych z mikromotoryzacją niespodzianki czekają na każdym kroku: silnik, który podczas postoju kołysze rytmicznie całą karoserią, a podczas jazdy z wyższymi prędkościami generuje huk na miarę myśliwca; niezwykle mała ilość miejsca na pedały, która wymusiła na konstruktorach ich niekonwencjonalne ustawienie; humorzasta skrzynia biegów z niesynchronizowanym pierwszym przełożeniem; malutkie kółka połączone z mało wyrafinowanym zawieszeniem akcentujące wszystkie widoczne i niewidoczne nierówności podłoża. To, a także wiele, wiele więcej czynników powoduje, że doznania z jazdy Maluchem są nie do podrobienia, co skłania coraz szersze rzesze młodych ludzi do rozpoczęcia ich przygody z youngtimerami właśnie poprzez kupno Fiacika. Nie da się ukryć, że nie jest to auto nadające się do codziennej jazdy, ale w czasie weekendowych wypadów stanowi świetne odejście od szarej motoryzacyjnej powszedniości. Uczucia wyjątkowości podczas jazdy Maluchem dopełnia również bardzo przychylny stosunek otoczenia. Trudno o inny samochód, który zbiera tyle uśmiechów i przyjaznych reakcji od pieszych i innych uczestników ruchu.

IMG_20190727_134253_Original

Niestety, wysoka popularność Maluchów w ostatnim czasie przełożyła się na ich ceny. Czasy, w których takie auto można było kupić za przysłowiową flaszkę minęły bezpowrotnie. Aktualnie, choć rozpiętość cenowa wśród aut na sprzedaż jest bardzo szeroka, nasz Fiacik nieuchronnie zdaje się podążać szlakiem przetartym wcześniej przez auta takie jak Polski Fiat 125p, które na rynku osiągają zawrotne ceny – często dziesiątki tysięcy złotych. Zanim jednak ten los spotka także poczciwego Malucha, pozostało jeszcze trochę czasu. Przy odrobinie szczęścia niebrzydkie egzemplarze są dalej do zdobycia w cenach poniżej 5 000 zł, szczególnie gdy omija się zawodowych handlarzy. Trendem zdaje się wystawianie „odrestaurowanych” egzemplarzy w cenach oscylujących w okolicach 15 000 zł, należy jednak pamiętać, że odnawianie auta przeznaczonego na sprzedaż często nie idzie w parze z dbałością o szczegóły. Lepszym wyjściem zdaje się być niedrogi, nieprzerdzewiały (a o to niestety najtrudniej) egzemplarz, którego powoli, samodzielnie doprowadzimy do ideału.

IMG_0747_Original

Chcącym stać się posiadaczami malutkich Fiatów jeszcze niższym kosztem, z czystym sumieniem polecić można późniejsze i również produkowane w Polsce Fiaty Cinquecento i Seicento; są to jednak auta o zupełnie innym charakterze niż 126p i własną, długą listą zalet, które zasługują na osobny materiał.

IMG_20181014_131855

A na koniec, w zgodzie z przyjętą w internecie konwencją, Maluch i dorodny banan dla skali:

IMG_20160919_181307_Original

Kontakt z autorem: NoraBorsuka[małpa]gmail.com

Wspomnienie o Marku Rogu

16E9149E-5AAE-4DED-B40A-54A77A8949D1

Odszedł człowiek nietuzinkowy, który żył, aby czynić dobro.
Życiorys i osiągnięcia Marka Andrzeja Roga niewątpliwie świadczą o Jego wyjątkowości. Był bardzo porządnym, mądrym, uczciwym, pracowitym i szlachetnym człowiekiem. To wielkie szczęście, że mogłem Go spotkać na swojej życiowej drodze. Współpracowałem z Markiem na niwie związkowej, w Radzie Społecznej przy Białostockim Centrum Onkologii, a ta współpraca, to była dla mnie wielka przyjemność i zaszczyt. Ciężko jest pogodzić się z odejściem tak dobrego i serdecznego Kolegi. Bardzo Go lubiłem; wydaje mi się, że z wzajemnością.
Marek pochodził z Zawiercia – miasta, leżącego na terenie historycznej Małopolski. Być może dlatego umiłował książkę Jaroslava Haška o przygodach dobrego wojaka Szwejka, o której mówił, że to skarbnica wielu mądrości życiowych. Do tej książki wielokrotnie wracał, być może właśnie ona ukształtowała jego osobowość. Zawsze bardzo sympatyczny, z poczuciem humoru, dobry, skromny Człowiek o Wielkim Sercu. Był bezpośredni, bezkonfliktowy, pełen humoru, zawsze skory do pomocy. Marek miał wrodzony talent nawiązywania bezpośrednich, ciepłych relacji, skracania dystansu. Dysponował nieograniczonymi pokładami pogody ducha. Promieniował dobrą energią i pozytywnym nastawieniem, czuło się w Nim ogromną życzliwość do świata i ludzi. Niczym wojak Szwejk bronił się czasami przed mieszaniną ludzkiego sprytu, czasem niegodziwości i zawiłościami ludzkich charakterów.
Książka Haška stała się dla Niego pewnego rodzaju świętością, ale też kochał i kompletował inną, szeroko pojętą literaturę. Zgromadził pokaźny księgozbiór, bo ok. 7-8 tys. egzemplarzy.

Od początku ciągnęło Go do medycyny. Po maturze, przez prawie rok, pracował jako wolontariusz w szpitalu w Zawierciu. Było to Jego pierwsze zetknięcie z chirurgią. Całe szczęście, że postanowił kontynuować tę fascynację właśnie w Białymstoku. Na Podlasie przyjechał w roku 1970, na studia. Poznał tu twórców białostockiej chirurgii, których praca Mu zaimponowała i był to główny powód, że sam chciał zmierzyć się z tą niełatwą sztuką. Pokochał chirurgię, pokochał Białystok i pozostał tu na stałe. Uwielbiał muzykę, sport i żeglarstwo. Nie wyobrażał sobie jazdy samochodem bez słuchania muzyki: od klasyki, po rozrywkową, jazz czy big beat. Powiadał, że muzyka daje poczucie trwałej obecności w społeczności. Uwielbiał Leonarda Cohena – artystę, którego osobiście poznał we Włoszech, i który, podobnie jak Marek, traktował życie z poczuciem humoru.
Kochał swoją rodzinę, a wnuki były sensem Jego życia.
Marek Róg, to kolega o niebywałej empatii i ogromnej kulturze osobistej, dużej wiedzy fachowej i doświadczeniu. Zapamiętam Marka jako rzetelnego lekarza, pracoholika, oddanego ludziom, wyjątkowo ciepłego i uczynnego przyjaciela. Nie zabiegał o zaszczyty, choć mu się należały. Dbał o zdrowie wszystkich swoich pacjentów, nie poświęcając wiele czasu swojemu.
Odszedł zdecydowanie za wcześnie, 30 grudnia 2022 r. W swoją ostatnią drogę udał się – tak jak żył – pod rękę z dwoma tomami przygód Szwejka i w towarzystwie płyty z utworami Cohena. Śmierć Marka, to ogromna strata dla wszystkich którzy Go znali, jednak nie umiera ten, kto pozostaje w pamięci żywych. Marku, zostawiłeś nasz świat gorszym i pustym, bo bez Ciebie.
Rodzinie i bliskim składam najserdeczniejsze kondolencje.

Czasem odchodzą dobrzy ludzie,
Co nam pomogli w życiu wiele,
I próżno wtedy pytać Boga,
Czemu odchodzą przyjaciele.

Lecz oni przecież ciągle żywi,
Nadal wytrwale są wśród nas.
Ich dusze przy nas pozostały,
Tylko ich ciała zabrał czas.